Noc filmowa
rok szkolny 2011/12
(2 III 2012)
[ Galeria ]
Ostatnia noc filmowa, na którą przybyliśmy jako dumna klasa 3b odbyła się w naszej szkole w pracowni nr 30. Oprócz nas pojawili się przedstawiciele klasy 2b (także filmoznawczej) i nasze wychowawczynie - Anna Baran i Anna Jurga-Rychlińska. Od pierwszej klasy zbieraliśmy się już kilkakrotnie na nocne seanse filmowe, bo skoro jesteśmy już tym eksperymentalnym rocznikiem o profilu humanistyczno-filmoznawczym, to róbmy coś w tym kierunku. Bolesne przekonywanie do niekwestionowanej roli, jaką odgrywa dziś X muza w sztuce nie było konieczne, bo większość z nas od początku gorliwie przytakiwała takiemu przekonaniu.

Raz w miesiącu od I klasy jeździliśmy do Krakowa (do Kina Micro, a w tym roku - Pod Baranami) w ramach Multimedialnego Projektu Edukacyjnego oglądać niszowe utwory, które zbierały najwyższe nagrody na festiwalach w Cannes, czy Berlinie. Nie powiem, że nie miało to wartości artystycznej i nie rozwijało nas duchowo, niektóre z nich, np. "Motyl i skafander", do dziś robią na mnie wrażenie. Zupełnie inaczej jednak należy spojrzeć na fenomen NOCY FILMOWYCH - to były nasze wolne od szkoły piątki, a trzeba pamiętać, że młodzież ma różne interesujące perspektywy spędzenia tego wieczoru w jakże uroczych okolicznościach - a tu, niespodzianka, ponad dwudziestu uczniów szło do szkoły w piątkowy wieczór. Rodzice zszokowani pytali gdzie się wybierasz z tym śpiworem i workiem jedzenia (nieodłącznym elementem wyposażenia każdego uczestnika nocy filmowej jest kubek, kawa, kanapki i paczka chipsów), drogie dziecko?
Spośród wszystkich nocy filmowych najbardziej wyjątkowa rzeczywiście wydaje się być ta ostatnia, gdy jako trzecioklasiści spotkaliśmy się 2 marca pod szkołą w kolorowych piżamkach - wyjątkowa nie tylko dlatego, że Pani Dyrektor nas odwiedziła, a Komitet Rodzicielski zasponsorował pizzę. Był to już ostatni raz w tej grupie osób, ostatni raz w tej szkole, wszystko było ostatnie - nasze życie ma przecież nabrać jakiegoś innego, tajemniczego wymiaru po tym przykrym wydarzeniu, które czeka nas w maju (o czym profesorowie nie pozwalają nam nawet na chwilę zapomnieć).

Pani Baran nie poddaje się i dzielnie szerzy wśród nas klasykę polskiego kina, więc na początku był "Rejs" Marka Piwowskiego. Nie będę udawać, że ze zniecierpliwieniem oczekiwałam na projekcję tego filmu. Pożałowałam pochopności w ocenie Rejsu, gdy zobaczyłam absurdalny humor, jaki Piwowski prezentował w naprawdę udany sposób.
Po Rejsie puściliśmy "Rozstanie" w reżyserii Asghar’a Farhadi’ego - jeden z najszerzej komentowanych i najbardziej docenianych filmów tego roku, zdobywcę Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny oraz Złotego Globu, Złotego i dwóch Srebrnych Niedźwiedzi oraz Cezara i Srebrnej Żaby. Jeśli dodać wszystkie recenzje, które trąbiły od miesięcy, że po tym filmie zmienisz swój sposób postrzegania świata, oczywistym wydaje się nasza ogromna ochota, by przekonać się, w czym tkwi fenomen tego dzieła.
Po Rozstaniu oglądnęliśmy, jak zwykle tak zabawną i trafną jak i absurdalną, satyrę Woody’ego Allena "Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać", która jest zbiorem parominutowych etiud filmowych. Woody jak zawsze doskonale sparodiował ludzkie słabości i fajnie oglądało się jego prześmiewcze kilkuminutowe filmiki, ale zaraz po tym relaksującym przeżyciu nadszedł moment "Lśnienia" - mina Nicholsona, korytarze krwi i dwie siostry bliźniaczki pojawiające się znikąd potrafiły wgnieść w fotel (co dotyczyło tylko pań nauczycielek, gdyż uczniowie, jako zaradne jednostki, podziwiały filmy na materacach przyniesionych z sali gimnastycznej).
A więc "Lśnienie". Chciałabym powiedzieć, że nie pamiętam, ale zupełnie przypadkiem kilka scen wryło mi się w pamięć - zupełnie jak ścieżka dźwiękowa, która przyprawia o dreszcze. Było strasznie, kilka razy nawet wysypałam popcorn, który trzymałam w ręce, bo akurat główny bohater miał przerażające wizje, lub gonił żonę po pensjonacie z siekierą, ale zbawienną konsekwencją oglądania czegoś przerażającego z wieloma innymi ludźmi, z których każdy z nich ma niezwyciężoną chęć podzielenia się z tobą jakimś niesamowicie istotnym spostrzeżeniem typu spać mi się chce albo wyglądał ty jak nie śpisz całą noc czy chodź siku jest to, że sceny, które miały być straszne, są tak naprawdę śmieszne.
Potem był kolejny film…I tak mijała noc.

Już pod koniec ostatniego filmu większość zaczęła się zbierać - parę osób jechało na dni otwarte Uniwersytetu Jagiellońskiego, ja z koleżanką na kurs rysunku do Katowic. Rozpoczynała się sobota, ze wszystkimi nieubłaganymi obowiązkami maturzysty, ale przynajmniej nieprzespany piątek był wykorzystany w sposób produktywny. A jeśli nie do końca produktywny, to na pewno bardzo przyjemny. The End.
Magda Toczek
TOP